Listy do M. 5

Drzewko świątecznego rynku z filmami w naszym kraju jest reprezentowane przez choinkę, a produkcje osadzone w bożonarodzeniowym klimacie są ozdobami na niej zawieszonymi. Jedyną ozdobą, która pozostaje, jest łańcuch z napisem "Listy do M.". Inne tego typu filmy można porównać do wybrakowanych bombek, które spadają tuż po zawieszeniu. Najpopularniejsza świąteczna seria w Polsce, rozpoczęta ponad 10 lat temu, nie doczekała się żadnej konkurencji, a piąta jej odsłona potwierdza tylko starą maksymę, że trzeba lubić, co się ma.


Tomasz Karolak zamaskowany w kostium świętego Mikołaja wciąż recytuje swoje monologi, które niemalże nie różnią się od tych, które słyszeliśmy w poprzednich częściach. Piotr Adamczyk nadal stara się wywołać wokół świąteczny klimat, Agnieszka Dygant przedstawia wszystko w "czterech literach", a melancholijny Wojciech Malajkat snuje się między planami filmowymi jak niespodziewany gość, któremu zapewniono miejsce przy wigilijnym stole. W piątym "Liście" oglądamy znudzonych już bohaterów, których nie ma kto zastąpić w ich męczarniach. https://www.kinobaza.pl/


Jan Peszek wciela się w rolę zgryźliwego wuja Maurycego i sprawdza się w tej roli doskonale. Wątek rodzinnej awantury o spadek Kariny (Dygant) i Szczepana (Adamczyk) ma największy komediowy potencjał, który twórcy zaakcentowali w jednej scenie. Janusz Chabior wcielający się w postać Lucka dostarcza widzom wielu emocji, a młody Kosma Press robi wrażenie wraz z Wojciechem Malajkatam tworząc barwny duet. Kwartet przyjaciół (Maria Dębska, Marianna Zydek, Mateusz Banasiuk i Bartłomiej Kotschedoff) angażuje się w skomplikowane, niemniej nieprzekonujące i niewiarygodne miłosne relacje, które ostatecznie okazały się niewypałem.


Mimo ułożenia fabuły "chybił-trafił", można znaleźć wiele przyjemności w "Listach do M. 5". Jest ciepła opowieść o miłości, samotności, skutkach zaniedbywania bliskich i poszukiwaniu własnego miejsca w życiu. Przyczynia się do tego wiele wzruszających, zabawnych i refleksyjnych scen. Twórcy sięgają po cyniczne metody, by wywołać odpowiednie emocje - podobnie jak w pierwszej części, gdzie efekt wywołany był całkowicie naturalnie i spontanicznie.